Sobota, siódma z minutami rano, dzwoni telefon. W słuchawce usłyszałem krótkie stwierdzenie "o ósmej jestem u ciebie pod blokiem". To Sebastian. Czasu nie za wiele. Szybciutko do kuchni wstawić wodę na kawę, do łazienki i szybka toaleta. W międzyczasie woda się zagotowała, zalałem kawę i na biegu się ubieram popijając kawę. Pośpieszne zbieranie sprzętu. Czy czegoś nie zapomniałem? Chyba wszystko mam. Rzucam króciutko do żony "no to pa Mycha" i wychodzę. Seba już czekał. Jedziemy. Gdzie? Pilica. Odcinek który wybraliśmy co prawda czasy świetności jeżeli chodzi o rybostan ma już za sobą, ale jeszcze idzie coś wydeptać.
Złożyliśmy wędki, wywiązałem streamera i rozeszliśmy się po rzece. Po jakim czasie dzwoni Seba z pytaniem o wyniki. Wynik był zerowy. Najmniejszego kontaktu z rybą. U Sebka to samo. Podejmujemy decyzję i zjeżdżamy spory kawałek w dół rzeki. Przepiękne lasy ze starymi dębami pośród których wije się nitka naszej rzeki. Widoki niesamowite lecz czas aby wreszcie coś złowić. Na przyponie przywiązana pijaweczka z marabuta. Schodzimy w dół rzeki obławiając co ciekawsze miejscówki. Na jednej z nich potężne walnięcie w strima lecz ryba nie trafiła. Mieszałem jeszcze przez jakiś czas lecz ataku nie powtórzył. Wróciliśmy w górę. Jeden z fajniejszych zakrętów, zmiana strima i do boju. Jeden rzut, drugi i walnięcie. To było to, po co nad wodę przyjeżdżamy. Chwila przyjemności z holu, podebranie i trzydzieści cztery centymetry kropek wraca do wody. Niestety, to był jedyny złowiony pstrąg tego dnia lecz wspaniałe widoki, miłe towarzystwo dostarczyło mi dostatecznej satysfakcji aby wrócić do domu w pełni zadowolony. Poniżej kilka fotek z wyjazdu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz