Otóż, wyjazd odkładaliśmy kilka dni. A to z racji mojego braku czasu, a to ze względu na pogodę ale, wreszcie zapadła ostateczna decyzja. Po obejrzeniu w poniedziałek wieczorem prognozy pogody w której wróżyli piękny słoneczny dzień zdecydowaliśmy że, jedziemy we wtorek.
Tak jak się umówiliśmy, Miecznik punktualnie o ósmej zajechał do mnie pod blok. Podróż upłynęła nam na rozmowach o niczym i w końcu jesteśmy nad rzeką. Prognoza którą oglądałem dzień wcześniej odbiegała co prawda od stanu faktycznego. Pochmurno i ponuro. Może słonko troszkę zaspało i wyjdzie troszkę później. Przebieramy się i hajda do wody.
Łowimy. Ja usilnie mieszam streamerem gdy Jerzy pociągnął już pierwsze rybki na nimfy. Dość, zmiana, teraz i ja zaczynam mieszać nimfami. W miarę upływu czasu, zapowiadane słońce dalej nie chciało przedrzeć się zza chmur. W dodatku im dłużej wędkowaliśmy, tym mocniejszy wiatr zaczynał dmuchać. Był moment gdy miałem już chwilę zwątpienia. Pomyślałem że przy takich warunkach nie ma sensu się męczyć. Wiatr wyrywał mi zestaw z wody, a przeprowadzenie go graniczyło z cudem.
Jerzy zaproponował zmianę miejsca. Przejechaliśmy w górę rzeki. Wiatr trochę osłabł i podjąłem wyzwanie jakie narzuciła nam pogoda. Nawet słonko zaczęło powoli wyglądać zza chmur. Im bliżej godziny "W" czyli wyjazdu, było coraz ładniej i cieplej. A i rybki chyba poczuły cieplejsze promyki bo częściej się odzywały.Podsumowując wyjazd. No cóż, nie poszalałem. Jerzy swą skutecznością mnie poraził. Ale i tak fajnie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz